Chcąc podsumować nasz egzotyczny wyjazd, z którego właśnie wróciłem, muszę się najpierw rozprawić z niedokończonym wątkiem wakacyjnym. Tak to już jest, że czasami mam za mało czasu, żeby wszystko dokończyć na czas...
Opisywany przeze mnie francuski epizod wakacji miał kontynuację po drugiej stronie Pirenejów – w hiszpańskim rejonie Bielsa. Planowaliśmy wstępnie zabawić tu kilka dni, chciałem złapać onsajtowy rozwspin w rejonie, w którym nie znałem żadnej drogi (a takich miejsc jest już niestety coraz mniej). Wszystko zapowiadało się pięknie i kolorowo do czasu, gdy po zjechaniu z jednej z dróg sektora Las Devotas poczułem cholerny ból ręki. Ten nie opuszczał mnie przez kolejne 5 dni. Najadłem się wtedy sporo strachu, zastanawiając się i analizując, jak w zaistniałej sytuacji kontynuować wspinanie. Nasz odpoczynkowy wyjazd w turystyczne destynacje Aragonii zbiegł się z wyjazdem Krzyśka do Rodeo.
Asekuracyjna decyzja o zaprzestaniu jakiegokolwiek wspinania na tydzień okazała się zbawienna, na pierwszy rzut zaatakowaliśmy 300-metrową ścianę Pitona w Mallos de Riglos. Miała to być rekreacyjna zabawa – Eee tam, zrobimy to w 3 godziny i na kawkę – przekonywałem wątpiącą Elę. Tymczasem 6-godzinna akcja zakończyła się wraz z zachodem słońca. Wyrypani ledwo doczołgaliśmy się do samochodu, a kolejne 2 dni minęły pod znakiem restu…
Z nieco spokojniejszym nastawianiem ruszyliśmy do Rodellar. Tu przypomniałem sobie o zeszłorocznym porachunku z pewną drogą, na której zamokła w zeszłym roku kluczowa dziurka. Pamiętam tę frustrację, którą wszyscy przechodziliśmy w zeszłym roku, kiedy słoneczne zerwy Rodellaru zamieniły się w prawdziwe wodospady. Ola z Jożem dożynali Piscinietę zaliczając zaawansowane próby po cieknących kaloryferach, ja z Bogdanem i Rybą kursowaliśmy między Alibabą, a Ventanasami, a każdy dzień kończył się u Fiodora w Kalandrace.
Tym razem schowany w cieniu Inconformistas nagrzany był do tego stopnia, że ciągłe magnezjowanie niewiele pomagało na ostrych podbetonowanych krawądkach. Przypomnienie sekwencji zajęło mi parę dobrych dni, musiałem też na nowo wytrenować swój organizm po tak długiej przerwie. Tym razem żmudne godziny wiszenia w dachu dały mizerny rezultat - nadszedł nasz czas powrotu i na niewiele zdały się poranne przystawki w dniu wyjazdu. Z Rodellar wróciłem na tarczy.
KOMENTARZE
Marti 2010-01-25 21:02:10
Riglos.....ta wioska ma niesamowity klimat :) Super fotka ta na ścianie jednego z Mallos i z domkami na dole :):)