Podczas długiego wyjazdu, w otchłani innej rzeczywistości ciężko jest złapać kontakt z tą bardziej przyziemną stroną...
Po trzech miesiącach szwędania się po różnych zakątkach naszego wspinaczkowego świata postanawiam złapać na chwilę kontakt z moim blogiem.
Ciężko podsumować w jednej minucie cały ten okres czasu (od ostatniego wpisu), skupię się więc na ostatnich 3 tygodniach – najmilszych i wydawałoby się - najbardziej sukcesywnych wspinaczkowo...
Epizod hiszpański naszych wakacji zaczął się z początkiem września, kiedy to z St Leger przyjechaliśmy do Barcelony. Wielka metropolia jest jednym z najatrakcyjniejszych dla architekta zakątków Europy. Intensywny tydzień, jaki zafundowaliśmy sobie z Elą w stolicy Katalonii, miał niestety również swe ciemne strony. W sekundzie nieuwagi straciliśmy bowiem fundusze na miesiąc wspinaczkowego życia, obiektyw i kluczyki do samochodu... Tak. Barcelona to nie tylko interesujące miejsce, ale również bardzo niebezpieczne miasto.
Gdy zakończyła się nasza niedola i wyklarowały nasze losy (kochani rodzice!), z wielką ulgą opuściliśmy Barcelonę w poszukiwaniu spokoju ducha.
Pierwszy rejon skalny – położony na odludziu Montgrony niestety nie przywitał nas gościnnie. Po dobie wszechogarniającej zlewy ruszyliśmy do Terradets – znacznie cieplejszego miejsca. Terradets, a w zasadzie jeden sektor skalny (ale za to jaki!) Les Bruixes umożliwił nam delektowanie się pomarańczowym wapieniem ze wszystkimi jego największymi zaletami (czytaj: klamami i kaloryferami). Nareszcie przewspinane wcześniej kilometry dały o sobie znać w postaci dobrej wytrzymałości i siły. W skrócie mówiąc – intensywne wspinanie przez 10 dni i budowa formy na główny cel – Rodellar.
Do Rodellar zajechaliśmy na ostatni tydzień września, plan pierwotny przewidywał odwrót do Polski w pierwszych dniach października. Jednak napotkane tu warunki i potwierdzająca się dobra forma skłoniły mnie do zabukowania lotu na 25 października, ku niepocieszeniu mojej kochanej partnerki Eli. Jej wyrozumiałość sprawiła jednak, że mogę sobie teraz siedzieć na El Puente i pisać te bzdury.
Mój tryb życia spowalnia się z dnia na dzień, ale dzięki temu mogę skupić się na tym po co tu zostałem…
Mam nadzieję, że po powrocie zdobędę się na dłuższe podsumowanie tego, co wydarzyło się w moim sezonie 2008.
Jak zwykle staram się podzielić wrażeniami wizualnymi.
Copyright © 2014 by gorskieblogi